Partnerzy

Felieton

Karoliny Kmery dywagacje oświatowe

Rozmawiałam niedawno z moją koleżanką. Jest nauczycielem wspomagającym w jednej ze szkół oddalonej o niewiele kilometrów od Myślenic. W rozmowie poruszyła temat związany ze swoją koleżanką, także nauczycielką, także w tej samej szkole. Otóż owa nauczycielka wczesnoszkolna pracująca z uczniami klas I-III po prostu … krzyczy na dzieci.

Kiedy rozwinęłam temat okazało się, że nie tylko krzyczy przy każdej nadążającej się okazji, ale też wyśmiewa ich publicznie, wytyka im każdorazowo w niewybredny sposób błędy i co gorsze znalazła sobie ofiarę w opóźnionym umysłowo w stopniu lekkim uczniu, który uczy się w tej klasie. Jest to podobno nauczycielka z wielką wiedzą i bardzo długim stażem pracy. Zastanawiam się ile przestraszonych, terroryzowanych dzieciaków musiało opuścić szeregi tej szkoły przez lata pracy tej nauczycielki?

Przypomniały mi się moje szkolne lata. Wspominam je ogólnie rzecz biorąc dobrze, ale do tej pory pamiętam chwile, które zdeterminowały moją dalszą edukację i rozwój osobowości.

Nauczycielka w początkowym etapie nauczania (klasy I-III) to taka druga mama. Pamiętam, że przytulaliśmy się do naszej pani, odwiedzaliśmy ją w domu kiedy była chora. Wspominam ją cudownie, jednak w tej pięknej układance coś mi nie pasuje. Po latach przypomniałam sobie, że niestety pani ta poniżała uczniów. Szczególnie dwóch kolegów pochodzących z biedniejszych rodzin. Uczyniła z nich … błaznów. Do dziś pamiętam jak za karę kazała jednemu z nich zabrać z kąta klasy miotłę i paradować z nią po klasie. Mieliśmy śmiać się z niego, że jest ,,,Babą Jagą na miotle”. Do dziś pamiętam wyraz twarzy tego 8-letniego chłopczyka, który stał się pośmiewiskiem całej klasy i dźwięk ,,szurania” kija od miotły po parkiecie.

Kolejne moje szkolne wspomnienie związane jest z nauczycielką z VI klasy, która uczyła mnie matematyki. Nie zapamiętałam jej najlepiej. Nie szło mi dobrze, pani na dodatek była okropnie nerwowa i apodyktyczna. Krzyczała na nas. Odczuwała awersję do dźwięku odblokowywania długopisu. Twierdziła, że doprowadza ją on do szału, więc nie mogliśmy pstrykać długopisami. Pamiętam jak kiedyś przez przypadek, zupełnie bezmyślnie po przepisaniu zadania do zeszytu ,,pstryknęłam długopisem”. Nauczycielka podbiegła do mnie krzycząc i zarzucając mi że zrobiłam to złośliwie. Nie skojarzyłam o co chodzi. Miałam 12 lat! Za karę, że nie poczuwałam się do odpowiedzialności, wezwała mnie do odpowiedzi. Oczywiście nie rozwiązałam żadnego zadania. Modliłam się o to, aby dzwonek na przerwę zadzwonił zanim ona zdąży jeszcze wpisać mi jedynkę do dzienniczka.

Nie wiem na ile pierwsza nauczycielka matematyki, jej styl i podejście zdeterminowały dalszy kierunek antypatii, chęci do nauki i umiejętności związanych z tym przedmiotem, ale nikt mi dzisiaj nie wmówi, że podobne incydenty nie wpływają na sympatię czy antypatię do nauczycielki, a co za tym idzie także do przedmiotu. Strach potęgowany na lekcji nieraz paraliżował we mnie możliwość rozwiązania zadania. Nigdy już potem nie radziłam sobie z matematyką. Aż do liceum borykałam się z większymi lub mniejszymi problemami i mimo korepetycji i szczerych chęci nauczenia się tego przedmiotu nie potrafiłam otrzymać z niego lepszej, niż dostateczna oceny.

Wdepnęłam ewidentnie w kierunki humanistyczne: język polski, historię. Trafiałam na cudownych nauczycieli – polonistów, którzy umieli wykrzesać ze mnie ciekawość świata i umiejętność samodzielnego myślenia. Np. nauczycielka z podstawówki Pani Sukta. Ponadto bez moich dwóch nauczycieli, których spotkałam na dalszej drodze kształcenia nie byłabym tym kim dzisiaj jestem. Mam tu na myśli dyrektora Gimnazjum Tadeusza Jarząbka i Iwonę Dobrzyńską – Bicz z Liceum Ogólnokształcącego. Z tego miejsca chcę im bardzo podziękować, za serce, pasję, cierpliwość, osobowość i to coś co sprawiało, że chciało się ich słuchać.

Nauczyciele historii natomiast w skuteczny sposób zniechęcali mnie/nas do nauki tego przedmiotu. Historyczka z podstawówki powiedziała kiedyś przy całej klasie: „z tej Kmery i tak nic nie będzie”. Nauczycielka historii w liceum, choleryczka (z perspektywy czasu szczerze wątpię czy osoba nadająca się do pracy z młodzieżą) wprost miażdżyła w uczniach pasję poszukiwacza na rzecz definicji i dat. Wychodziła bowiem z założenia, że historia to daty i regułki. Bredziła coś o ,,koszykach wiedzy”, a tak na prawdę kazała uczyć się na pamięć ,,historii w pigułce”. Od młodszej od siebie znajomej wiem, że niemal 10 lat później okazało się, że wciąż uczy w ten sam sposób, zabijając w uczniach nie tylko pasję, ale i szansę na to, aby zdać w zadowalającym stopniu maturę z historii (która jak wszyscy wiemy opiera się przecież na źródłach !!

Zapytacie: dlaczego wylewam swoje żale? Otóż po to, aby zwrócić uwagę na fakt, jak niesamowicie ważna jest rola współczesnego nauczyciela. Nie mam tu na myśli roli ,,drugiego rodzica”, mentora w meandrach cywilizacyjnego postępu i konsumpcjonistycznej rzeczywistości. Myślę raczej o jego podstawowej roli. Wczesny etap edukacji dziecka i doświadczenia z tego okresu mogą mieć wpływ na całą dalszą edukację .Szkoła ma uczyć uczniów uczenia się w ciągu całego życia. Niektórzy nauczyciele, z jakimi miałam styczność średnio dawali sobie radę z realizacją tego zadania. Zły nauczyciel niekorzystanie wpływa na rozwój umiejętności i osobowości ucznia.

Tymczasem zamiast skutków lepiej naprawić przyczyny. Kończysz liceum? Nie wiesz co dalej robić? Pedagogika i pokrewne jej kierunki brzmią fajnie? Łatwo się na nie dostać? Zastanów się sto razy. Rozpocznij studia, do których jesteś przekonany, nie na odwrót. Szczególnie w przypadku pedagogiki i pokrewnych. Chcesz skończyć jak sfrustrowany 35- latek, który na sam odgłos pytania dziecka lub jego pisku dostaje szału? Nie chcesz chyba mieć potencjalnego wpływu na kształtowanie postaw szeregu młodych ludzi, którzy wyjdą spod twoich skrzydeł ,,ukształtowani” przez kogoś kto znalazł się na miejscu nauczyciela przypadkowo, z braku pomysłu na siebie? Nauczyciel to ten, który potrafi z rzeczy trudnych uczynić rzeczy łatwe. To zadanie wcale nie proste, obfitujące w brzemienne konsekwencje. To olbrzymia odpowiedzialność, którą wcześniej czy później uświadomisz sobie sam, lub która zostanie Ci uświadomiona przez innych.

Karolina Kmera redaktor naczelny „Sedna” Foto: Maciej Hołuj