Rozmowa z Markiem Kosibą
Od grudniowego numeru „Sedna” począwszy publikować będziemy w stałej rubryce „Podróże Marka Kosiby” artykuły stanowiące pokłosie jego podróży po świecie. Dzisiaj na stronie internetowej prezentujemy wywiad z Markiem po jego ostatniej wyprawie do Azji.
SEDNO: Zadam Panu może na początek przekorne pytanie: w których stronach świata jeszcze Pan nie był?
Oczywiście więcej jest takich miejsc, w których nie byłem, nie da się zobaczyć wszystkiego. Najmniej znam Afrykę, byłem tylko w Etiopii, Kenii, Ghanie i RPA. Natomiast najlepiej poznałem kontynent amerykański, byłem we wszystkich krajach za wyjątkiem Gujany i Surinamu. Nie byłem także na Antarktydzie i na Alasce. Z Alaską związana jest ciekawa historia. Kilka lat temu namówiłem dwóch kolegów na podróż dookoła świata. Starannie ułożyliśmy plan podróży, głównym punktem wyprawy miała być Alaska i wyspy na północnym Pacyfiku: Guam, Palau, Koror i inne. Z Warszawy mieliśmy lecieć przez Amsterdam do Seattle, potem do Anchorage, Fairbanks i Barrow. Barrow to najbardziej na północ wysunięte miasto amerykańskie leżące nad Morzem Czukockim. Jednak ostatecznie na Alaskę nie dotarliśmy. Po przybyciu na lotnisko w Warszawie kolega powiedział, że nie ma paszportu. Wrócił taksówką na parking, przeszukał samochód, zadzwonił do domu i do firmy, ale nigdzie paszportu nie było. Ponieważ zbliżała się godzina odlotu, poszedłem do biura KLM i poprosiłem o skasowanie kilku pierwszych odcinków podróży. Kiedy tylko wyszedłem z biura, kolega złapał się za koszulę i krzyknął „mam!”. Okazało się, że cały czas miał paszport przy sobie, w torebce zawieszonej na szyi pod koszulą. Niestety na nasze miejsca już weszły osoby z listy oczekujących i podróż na Alaskę była niemożliwa. Ostatecznie wylecieliśmy 3 dni później, a ponieważ mieliśmy wykupione bilety na określoną długość trasy, to poleciliśmy jeszcze na dwa dni do Tokio i Nagoi, bo za skrócenie trasy i tak by nam nie zwrócono pieniędzy.
Podróżuje Pan po świecie od wielu lat. Postronni obserwatorzy mogli by sądzić, że przeznacza Pan na ten cel ogromne środki finansowe, ale wiem że tak nie jest. Czy można dzisiaj tanio podróżować w najodleglejsze zakątki świata? Proszę zdradzić jak to się robi?
Najprościej oczywiście można wykupić wycieczkę w biurze podróży. Jeśli chodzi o „wczasy” – wypoczynek na plaży – to taka wycieczka może być nawet tańsza od zorganizowanej samodzielnie. Ale jeśli ktoś chce coś zwiedzić, poznać dokładniej zwiedzany kraj, to taniej i wygodniej zorganizować podróż samemu. Każdy ma inne zainteresowania, jednego interesują zabytki, innego ludzie, kogoś innego krajobrazy i taką podróż można dostosować do swoich potrzeb. Najczęściej największym kosztem jest bilet lotniczy. Jeśli ktoś z góry narzuci termin podróży, musi się liczyć z dużymi kosztami. Najtaniej można kupić bilety dostosowując się do propozycji linii lotniczych. Praktycznie co kilka dni jakaś linia lotnicza organizuje promocje, podczas których można kupić bilety za połowę ceny lub taniej. Takie bilety są jednak dostępne w ograniczonych terminach i posiadają wiele ograniczeń, nie można ich zwrócić ani zmienić daty podróży. No ale coś za coś. Szukanie tanich biletów jest dość pracochłonne, ale istnieją strony internetowe, na przykład: http://www.fly4free.pl/ gdzie internauci wymieniają się informacjami o znalezionych promocjach. Natomiast na stronie http://www.travelbit.pl/forum/ można znaleźć wiele praktycznych informacji na temat wiz, komunikacji, noclegów w poszczególnych krajach.
Czym kieruje się Pan przy wyborze kolejnej marszruty?
Różnie z tym bywa, najczęściej jest to impuls, gdybym dzisiaj znalazł bilet za 1500zł na przykład do Los Angeles, Gwatemali, Dżakarty, Quito czy La Paz kupiłbym od razu. Oczywiście ważny jest także termin podróży, bo do niektórych z tych miejsc nie warto jechać na przykład w czasie pory deszczowej. Rozrzut miejsc jest bardzo duży, ale w żadnym z tych miejsc bym się nudził.
Podróżuje Pan po krajach odległych od Myślenic po kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt tysięcy kilometrów tylko z niewielkim plecakiem i aparatem fotograficznym. Jak to jest możliwe, że nie potrzebuje Pan olbrzymiego bagażu z odzieżą, niezbędnym sprzętem i żywnością?
Jedynie przy podróżach do USA zabieram 1-2 zgrzewki wody mineralnej, najczęściej Muszynianki lub Dobrowianki. Nigdzie na świecie, a szczególnie w USA nie ma tak dobrej wody jak w Polsce. Ponieważ bezpośrednio z samolotu przesiadam się do samochodu, nie ma problemu z dźwiganiem. Natomiast w większości pozostałych podróży wystarcza mi mały plecak jako bagaż podręczny. Nie stanowi problemu zrobienie małego prania co 1-2 dni. Nie muszę czekać na lotniskach na bagaż, nie muszę jeździć taksówkami, bo z małym bagażem mogę podróżować komunikacją miejską. Coraz więcej linii lotniczych, szczególnie w USA i Azji pobiera opłatę nawet za pierwszą sztukę bagażu, więc też mogę zaoszczędzić. Oczywiście nie zawsze jest możliwa podróż z tak małym bagażem, bo są sytuacje, kiedy jednego dnia jestem w klimacie tropikalnym, a następnego w subpolarnym, więc muszę mieć i sandały i buty zimowe, krótkie spodnie i czapkę zimową, szalik, rękawiczki.
Ostatnia Pana podróż wiodła do Azji. Gdzie Pan był i co Pan zobaczył?
To była jedna z nieplanowanych podróży. 19 września na promocji KLM/Airfrance znalazłem bilet do Bangkoku za 1750zł i po godzinie namysłu kupiłem go na 2 października. Dopiero po zakupie biletu zacząłem się zastanawiać co dalej. Ponieważ w Azji Południowo-Wschodniej byłem we wszystkich krajach za wyjątkiem Birmy i Kambodży, postanowiłem zobaczyć Kambodżę. Tak polubiłem ten kraj, że jeśli tylko pojawi się okazja, wrócę tam na dłużej. Dostać się do Kambodży jest bardzo łatwo. Z Bangkoku można dojechać do granicy klimatyzowanym autobusem za 22zł (4-5 godzin), lub pociągiem (6-7 godzin) za 5zł !!! W pociągu są drewniane ławki, a dopływ świeżego powietrza zapewniają otwarte okna i drzwi, ale dla niektórych jest to dodatkowa atrakcja. Wizę do Kambodży można kupić na granicy za 20 USD. Życie w Kambodży jest bardzo tanie. Przejazd klimatyzowanym autobusem 300 km – 15-20 zł, noclegi 12-18 zł za pokój z łazienką, a przy 2 osobach wychodzi jeszcze taniej. Obiad można zjeść za 6-12 zł. W Kambodży życie toczy się dużo wolniej i spokojniej niż w Europie, samo przebywanie w tym kraju jest już odpoczynkiem. Około 90% pojazdów na ulicach stanowią motocykle. Bardzo ciekawie wygląda zaopatrzenie w benzynę, jest mnóstwo „stacji benzynowych”, na ławkach stoją butelki po Coca Coli i innych napojach wypełnione benzyną. Wystarczy zatrąbić i zaraz właściciel takiej „stacji” podchodzi z butelką i wlewa jej zawartość do baku. Nie zauważyłem, żeby ktoś zamawiał więcej niż jedną butelkę. Nie trzeba kupować całego litra, są butelki 0,5 i 0,33 litra. To takie ciekawostki, ale największą atrakcją Kambodży jest Angkor. W średniowieczu było to największe miasto na świecie, mieszkało w nim prawie milion mieszkańców. Nie są znane dokładne powody upadku miasta, ale najprawdopodobniej zostało opuszczone przez mieszkańców na skutek kilkuletniej suszy. Wprawdzie było wyposażone w ogromne zbiorniki wody, kanały, śluzy, które doskonale spełniały swoją rolę w corocznym cyklu pory suchej i deszczowej, ale okazały się niewystarczające, kiedy wody brakowało przez kilka lat. Po opuszczeniu przez mieszkańców miasto zostało pochłonięte przez dżunglę. Od wielu lat prowadzone są prace konserwacyjne, następne budowle wyrywane są dżungli. Październik to szczyt pory deszczowej w Kambodży, nie znaczy to jednak, że cały czas pada. Bezpośrednio deszcz w niczym mi nie przeszkadzał, bo padało tylko popołudniami, kiedy byłem w restauracji oraz w nocy. Natomiast miałem problem z wydostaniem się z Kambodży. Z Phnom Penh pojechałem do Battambang – około 100 km od granicy, zwiedziłem okoliczne wioski, ale kiedy chciałem jechać na granicę, okazało się, że drogi są zalane, zniszczone i nie ma żadnej możliwości dotarcia do niej. Ponieważ następnego dnia miałem samolot z Bangkoku do Hongkongu, musiałem wrócić autobusem 300 km do Phnom Penh i lecieć do Bangkoku samolotem.
Przywozi Pan ze swoich podróży tysiące zdjęć. Co się z nimi dzieje?
Od czasu do czasu organizuję jakąś wystawę, ale niestety większość zdjęć zostaje na dysku w komputerze i czeka na lepsze czasy. Mam wprawdzie 2 strony internetowe: http://www.marfot.com/ oraz http://www.gigapano.net/, ale wstyd się przyznać do tego, że nie były aktualizowane od 2-3 lat.
Jakich rad udzieliłby Pan tym, którzy chcieliby pójść w Pana ślady i tanio zwiedzać świat?
Nie czekać, jak najszybciej zacząć poznawać świat, bo świat jest tak duży i ciekawy, że wszystkiego i tak nie da się zobaczyć. Jeśli ktoś nie ma doświadczenia w podróżowaniu, może zacząć od Europy. Są tanie linie lotnicze i już za kilkadziesiąt złotych można się wybrać za granicę.
Wiem, że w tym roku Pańskie podróżowanie dobiegło końca. Gdzie zatem planuje Pan pojechać w przyszłym roku, co chciałby Pan zobaczyć?
Są takie dwa miejsca: Namibia oraz dolina Omo w Etiopii. Niestety w obu przypadkach trzeba wynająć samochód terenowy, co jest dość drogie, więc zdecyduję się gdy będzie na taką wyprawę więcej chętnych.
Jaka jest podróż życia Marka Kosiby? Czy już się odbyła czy może jest jeszcze przed Panem?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Każda podróż jest inna, każda dostarcza innych wrażeń. Na Kubie mieszkałem u biednej rodziny kubańskiej, byłem traktowany jak domownik, poznałem dość dobrze życie przeciętnego Kubańczyka, w Utah i Arizonie widziałem krajobrazy bardziej przypominające Księżyc i Marsa niż Ziemię, Na Hawajach jako kierowca wyjechałem samochodem na szczyt wygasłego wulkanu Mauna Kea – ponad 4300 m.n.p.m. W Gwatemali, Indonezji, Nowej Zelandii chodziłem po czynnych wulkanach, wśród oparów dwutlenku siarki i innych gazów wulkanicznych, czułem żar przepływającego 2 metry ode mnie potoku lawy, w Nikaragui spałem w namiocie tuż obok krateru czynnego wulkanu Telica, odległego 10 kilometrów od najbliższej wioski i źródeł wody.
Zapewne przywozi Pan z podróży wiele ciekawych anegdot. Czy mógłby się pan podzielić jedną lub dwoma z naszymi Czytelnikami?
Wracając do ostatniej podróży do Kambodży, jak już wcześniej wspomniałem 90% pojazdów na ulicach to motocykle. Kierowcy motocykli z oszczędności tankują jednorazowo nie więcej niż litr benzyny. Pozostałe 10% pojazdów to samochody, ale co ciekawe większość tych samochodów to wielkie, nowoczesne, bogato wyposażone SUV-y: Mercedesy, Audi, BMW, Range Rovery, Toyoty i ogromne amerykańskie samochody. Z czymś podobnym spotkałem się kilka lat temu w Ghanie, która obok Kambodży należy do najbiedniejszych krajów na świecie. W jednym mieście widziałem więcej samochodów BMW X5 niż gdziekolwiek w Europie. Im biedniejszy kraj, tym większe kontrasty.
Zbieramy na nowe organy
Rozmowa z Jackiem Basistą, organistą w kościele pod wezwaniem Narodzenia NMP w Myślenicach, organizatorem „Myślenickich Spotkań z Muzyką Organową”.
SEDNO: Jest Pan inicjatorem cyklu „Spotkań z muzyką organową”. Niedawno odbył się 50. jubileuszowy koncert z tego cyklu. Jakie były jego początki?
JACEK BASISTA: W 2006 roku zagrałem w kościele pod wezwaniem Narodzenia NMP, gdzie pełnię rolę organisty, koncert organowy. Chciałem przekonać się jaki będzie jego odbiór. Był pozytywny. Okazało się, że myśleniccy melomani oczekują na tego rodzaju imprezy muzyczne, zatem postanowiłem zorganizować cały ich cykl.
Trafił Pan na podatny grunt wśród instytucji, które zgłosiły akces swojej pomocy?
Tak, z pomocą przyszły: Muzeum Regionalne „Dom Grecki”, Urząd Miasta i Gminy w Myślenicach oraz parafia p.w. Narodzenia NMP. W takim składzie organizujemy cykl do dzisiaj.
Przez okres kilku lat przez kościół pw. Narodzenia NMP przewinęła się cała plejada znakomitych organistów?
Tak, długo by wymieniać ich nazwiska, to kwiat polskiej muzyki organowej. Na naszych organach grali m.in: Andrzej Chorosiński, Michał Dąbrowski, Wiktor Łyjak, Jan Bokszczanin, Julian Gębalski, Henryk Jan Botor, Marek Fronc, Józef Serafin, Andrzej Białko, Marcin Szelest, Marek Stefański, Marek Wolak, Arkadiusz Balic, Joachim Grubich. To tylko niektóre z nazwisk. W praktyce było ich dużo, dużo więcej.
Czy dzisiaj koncerty organowe cieszą się w Myślenicach dużą popularnością?
Na każdy koncert przychodzi około stu słuchaczy. Kiedyś była ich garstka. To o czymś świadczy. Ludzie wiedzą już dzisiaj, że muzyka organowa to nie tylko Jan Sebastian Bach.
Od pewnego czasu trwa akcja zbierania pieniędzy na zakup nowych organów do kościoła p.w. Narodzenia NMP. Czy te, które są, a na których grają swoje koncerty najlepsi organiści są złe?
Nie można powiedzieć, że są złe, instrument stosunkowo niedawno poddano remontowi i znajduje się on w dobrej kondycji technicznej, ale są to generalnie rzecz biorąc organy niskiej klasy, pochodzące z lat 60-tych ubiegłego stulecia. Z opinii wirtuozów wiem, że nie zawsze można na nich wykonać utwór tak, jak napisał go kompozytor. Przydałyby się myślenickiemu Sanktuarium Maryjnemu zupełnie nowe organy, dlatego zainicjowałem zbiórkę pieniędzy na nie.
Czy cykl „Myślenickich spotkań z muzyką organową” będzie w przyszłym roku kontynuowany?
W tym na pewno, mamy na to zabezpieczone fundusze. Czy w przyszłym roku? Zobaczymy. Pewnie tak. Wiele zależeć będzie od tego czy otrzymamy po raz kolejny środki z UMiG na ten cel.
Najnowsze komentarze